23.9.19

Co przyniesie jesień?



I oto jest. Jesień. Jesień to moja ulubiona pora roku. Żar nie leje się z nieba, ale też nie ma ekstremalnie niskich temperatur. Przydomowy las wypełnia się zapachem grzybów, a drzewa przybierają złotą szatę. Jesień to też czas powrotów - do szkoły, czy też na studia. Dla mnie ta jesień będzie wyjątkowa, ponieważ... zaczynam od nowa. Ostrzegam (póki jest jeszcze czas na ewakuację), że to nie będzie zwykły post. Nie będę też marudzić jak to mam w zwyczaju, ani prawić morałów - bo ja generalnie lubię tak robić, dobrze zresztą o tym wiecie. Dzisiaj będzie lekcja o tym, że warto by asertywnym, nie kierować się w stu procentach opinią innych i robić to, co uważa się za słuszne. A więc, zaczynamy. Drogi pamiętniczku...


Jak już zdążyłam wspomnieć we wstępie, idą zmiany. I to takie konkretne, a przynajmniej dla mnie, bo w końcu studia to to, czym żyję od zeszłego roku. Postanowiłam, że czas coś zmienić. I nie, nie był to impuls czy też działanie pod wpływem emocji, ale decyzja, nad którą myślałam od dobrych paru miesięcy. 
Nie lubię być zmęczona psychicznie. Nie jestem wtedy sobą i mam fatalny humor, który z łatwością przechodzi na innych. Wiem jak ważne jest, aby utrzymywać nerwy w dobrej kondycji, więc nie chciałam ich dłużej katować. I najważniejsze, całe życie kierowałam się zasadą, aby robić to, co się kocha, rozwijać się w kierunku, w jakim się chce, nie patrzeć na innych, słuchać ich opinii, ale mimo wszystko mieć własną. No właśnie. Zabrakło mi tego ostatniego. 
W zeszłym roku wybór był jasny. Filologia angielska. Bo to przyszłościowy kierunek, dobrze jest znać język, a jeszcze jak specjalność powiązana jest z biznesem - pewnie wyrośnie ze mnie drugi Bill Gates. Wszystko było takie kolorowe i piękne przez pierwszych parę miesięcy. Zachłyśnięta kolorowymi zakreślaczami, popadłam w szał tęczowych notatek, rysowania map myśli i innych takich. Pierwsza sesja za mną - okej, zdane. Inni nie mieli takiego szczęścia. Miała miejsce pierwsza z większych czystek. Pomyślałam, że, no cóż, samo życie. Na początku drugiego semestru coś we mnie drgnęło. Obudziłam się z tego pięknego snu. Czułam, jak z coraz większa niechęcią dojeżdżam na zajęcia. Sama dwugodzinna droga była dla mnie męczarnią. Każdego ranka budziłam się z myślą "Here we go again" i nadzieją, że jest sobota i że mogę zostać w łóżeczku. Coraz bardziej uświadamiałam sobie, że to chyba nie dla mnie, że nie czuję się tam dobrze, że ten kierunek mi się nie podoba, że to jeden wielki wyścig szczurów i jedna wielka pomyłka. O ile język angielski kocham, o tyle studiowanie go nie było do końca tym, co chciałam robić.

Zrezygnowałam. Miało to miejsce tydzień przed sesją, na jakieś dwa /trzy tygodnie przed końcem drugiego semestru. Zaliczenia pozdawałam, część indeksu była już zapełniona, ale wtedy byłam już pewna. Pora na zmiany. Rok w plecy? Z jednej strony to aż rok, a z drugiej - tylko rok. Wyniosłam całkiem spory zasób wiedzy i informacje, które teraz na pewno wykorzystam. Wiem już co i jak działa, co warto, a czego nie warto robić, na co zwracać uwagę, jak planować naukę i czym się kierować, dlatego nie zjada mnie stres na myśl o nowym miejscu i ludziach.

I tak oto zaczynam od nowa. Tym razem jednak wybieram coś, co chodzi za mną od dawien dawna. Kierunek, na który chciałam iść od zawsze, ale pod namową rodziców i znajomych oraz słysząc teksty pokroju: "Co ty po tym będziesz mieć, gdzie pracować, co robić?", wycofałam się. Teraz już wiem, czego chcę. Chcę być szczęśliwa i w końcu wziąć los w swój ręce, robić to, co czyniłoby mnie radosną, co nie wpędzałoby mnie w zły nastrój. Bo to ja muszę przeżyć swoje życie, nikt inny tego za mnie nie zrobi i póki na to czas, pragnę dokonywać wyborów, jakie uważam za słuszne. Chcę w końcu poczuć się spełniona. Filologio polska, nadchodzę!

Brak komentarzy: